Powrót
To był piękny, słoneczny i mroźny dzień. Pewnie w połowie lutego, bo tylko rocznica śmierci ojca
To był piękny, słoneczny i mroźny dzień. Pewnie w połowie lutego, bo tylko rocznica śmierci ojca
mogła sprawić,
że w środku tygodnia szedłem pustymi alejkami radomskiego cmentarza,
podzwaniając szklanymi zniczami w foliowej torebce z paczką zapałek gratis. Pokryte
grubymi
czapami śniegu groby zdawały się być wyjątkowo samotne, zapomniane
przez świat żywych,
zawieszone w czasie gdzieś między Dniem Zadusznym a
Wielkanocą. W tej atmosferze było więcej
ze klimatu snu niż z powagi i
dostojeństwa śmierci. Miałem uczucie podobne jak we śnie właśnie, że coś mnie
spowalnia, że chcę iść normalnym krokiem a jakbym poruszał się w stanie
nieważkości.
Co więcej, czułem, że to jest jak najbardziej właściwe, że tak tu
powinienem się czuć i poruszać.
Chyba po raz pierwszy czułem, że zmierzam na
grób moich przodków nie tylko po to, aby szybko
zapalić znicze, chwilę postać w
niezręcznym milczeniu, jak przy przelotnym spotkaniu z dawnym
przyjacielem, gdy
nie wypada nie przystanąć, ale na długą rozmowę nie ma czasu. "Co u was?
No
tak, po staremu. A u mnie? Długo by mówić, ale wiecie... muszę zaraz lecieć.
No i mróz dziś taki,
że ledwie mogłem te znicze zapalić. No to trzymajcie się.
Do zobaczenia. Kiedy? Może jakoś we
wrześniu a jak nie to w listopadzie, na
pewno..."
Czułem, że tego dnia jakoś będzie
inaczej. I sam już nie wiem, czy to jeszcze w trakcie drogi czy
może już przy
samym grobie zacząłem o nich myśleć nie jak o zmarłych, ale jak o żyjących,
żyjących we mnie a o mnie jak o tym, który jest złożonych z nich. I nie w
sensie genów, które
sprawiły, mam usta po ojcu a nos po mamie, ale jak o
wewnętrznych postaciach, które zostawiły mi w spadku siebie.
Pomyślałem o ojcu i jego uporze w
drobnych sprawach, który pozwala i mi doprowadzać do końca
to, co zacząłem. O
tym, że nauczył mnie rysować ptaki i rozpoznawać je w locie, i o tym, że tak
skutecznie nauczył mnie jazdy na łyżwach tak, że po 30 latach przerwy włożywszy
je na nogi
mogłem to samo zrobić z moją córkę.
Pomyślałem o mamie, o jej
zapobiegliwości i umiejętności dbania o rodzinę i o tym, że zawsze
potrafiła
zdobyć pieniądze na potrzebne rzeczy(w tym wciąż jest dla mnie niedościgłym).
Myślałem
też o jej poświęceniu dla wnucząt (na to ostatnie w moim przypadku
czekam z pewnym niepokojem), dla których gotowa była przyjeżdżać wiele kilometrów
i spędzać z nimi całe dnie dbając o ich
uśmiech i kilogramy.
Pomyślałem też o mamie mojej mamy,
która ledwie wieku trzydziestu kilku lat zostawszy z wdową z dwójką dzieci, na
przekór depresji i rozpaczy wychowała ich i wykształciła sam ledwie potrafiąc się podpisać. To z nią wiążą się moje najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa,
gdy już chora
zajmuje się mną, ledwie dwulatkiem pod nieobecność rodziców.
Ojca mojej mamy, znać nie mogłem, bo
zmarł 16 lat przed moim urodzeniem, ale wiem z opowieści, że kochał życie,
lubił się bawić i flirtować z kobietami. Kocham cię dziadku!
Pomyślałem też o tych moich dziadkach,
którzy pochowani są na innym cmentarzu, w innej części
Radomia. O ojcu taty, o
tym, że nauczył mnie kontaktu z ziemią, ze zwierzętami a zwłaszcza
z końmi.
Moje pierwsze marzenie to być furmanem, mieć wóz i konia! O babci i jej cichej,
ale
znaczącej obecności w moim dzieciństwie, o czytanych przez nią książeczkach
z serii "Poczytaj mi
mamo”, choć w moim przypadku powinny nazywać się
"Poczytaj mi babciu".
Pomyślałem też, że choć czasem -moi
drodzy przodkowie- bywało różnie między nami to w sumie
mam, za co wam
dziękować.
I gdy stanąłem przy zasypanym śniegiem
rodzinnym grobie już wiedziałem, co chcę im wszystkim
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz