wtorek, 21 kwietnia 2015

Powrót

To był piękny, słoneczny i mroźny dzień. Pewnie w połowie lutego, bo tylko rocznica śmierci ojca 
mogła sprawić, że w środku tygodnia szedłem pustymi alejkami radomskiego cmentarza, 
podzwaniając szklanymi zniczami w foliowej torebce z paczką zapałek gratis. Pokryte grubymi 
czapami śniegu groby zdawały się być wyjątkowo samotne, zapomniane przez świat żywych, 
zawieszone w czasie gdzieś między Dniem Zadusznym a Wielkanocą. W tej atmosferze było więcej 
ze klimatu snu niż z powagi i dostojeństwa śmierci. Miałem uczucie podobne jak we śnie właśnie, że coś mnie spowalnia, że chcę iść normalnym krokiem a jakbym poruszał się w stanie nieważkości.
Co więcej, czułem, że to jest jak najbardziej właściwe, że tak tu powinienem się czuć i poruszać.
Chyba po raz pierwszy czułem, że zmierzam na grób moich przodków nie tylko po to, aby szybko
zapalić znicze, chwilę postać w niezręcznym milczeniu, jak przy przelotnym spotkaniu z dawnym
 przyjacielem, gdy nie wypada nie przystanąć, ale na długą rozmowę nie ma czasu. "Co u was? No 
tak, po staremu. A u mnie? Długo by mówić, ale wiecie... muszę zaraz lecieć. No i mróz dziś taki, 
że ledwie mogłem te znicze zapalić. No to trzymajcie się. Do zobaczenia. Kiedy? Może jakoś we 
wrześniu a jak nie to w listopadzie, na pewno..."
Czułem, że tego dnia jakoś będzie inaczej. I sam już nie wiem, czy to jeszcze w trakcie drogi czy
może już przy samym grobie zacząłem o nich myśleć nie jak o zmarłych, ale jak o żyjących, 
żyjących we mnie a o mnie jak o tym, który jest złożonych z nich. I nie w sensie genów, które 
sprawiły, mam usta po ojcu a nos po mamie, ale jak o wewnętrznych postaciach, które zostawiły mi w spadku siebie.
Pomyślałem o ojcu i jego uporze w drobnych sprawach, który pozwala i mi doprowadzać do końca
 to, co zacząłem. O tym, że nauczył mnie rysować ptaki i rozpoznawać je w locie, i o tym, że tak
skutecznie nauczył mnie jazdy na łyżwach tak, że po 30 latach przerwy włożywszy je na nogi 
mogłem to samo zrobić z moją córkę.
Pomyślałem o mamie, o jej zapobiegliwości i umiejętności dbania o rodzinę i o tym, że zawsze
potrafiła zdobyć pieniądze na potrzebne rzeczy(w tym wciąż jest dla mnie niedościgłym). Myślałem
też o jej poświęceniu dla wnucząt (na to ostatnie w moim przypadku czekam z pewnym niepokojem), dla których gotowa była przyjeżdżać wiele kilometrów i spędzać z nimi całe dnie dbając o ich
uśmiech i kilogramy.
Pomyślałem też o mamie mojej mamy, która ledwie wieku trzydziestu kilku lat zostawszy z wdową z dwójką dzieci, na przekór depresji i rozpaczy wychowała ich i wykształciła sam ledwie potrafiąc się  podpisać. To z nią wiążą się moje najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa, gdy już chora
zajmuje się mną, ledwie dwulatkiem pod nieobecność rodziców.
Ojca mojej mamy, znać nie mogłem, bo zmarł 16 lat przed moim urodzeniem, ale wiem z opowieści, że kochał życie, lubił się bawić i flirtować z kobietami. Kocham cię dziadku!
Pomyślałem też o tych moich dziadkach, którzy pochowani są na innym cmentarzu, w innej części
Radomia. O ojcu taty, o tym, że nauczył mnie kontaktu z ziemią, ze zwierzętami a zwłaszcza
z końmi. Moje pierwsze marzenie to być furmanem, mieć wóz i konia! O babci i jej cichej, ale
znaczącej obecności w moim dzieciństwie, o czytanych przez nią książeczkach z serii "Poczytaj mi
mamo”, choć w moim przypadku powinny nazywać się "Poczytaj mi babciu".
Pomyślałem też, że choć czasem -moi drodzy przodkowie- bywało różnie między nami to w sumie
mam, za co wam dziękować.
I gdy stanąłem przy zasypanym śniegiem rodzinnym grobie już wiedziałem, co chcę im wszystkim
powiedzieć. "Witajcie, wróciłem do domu" - powiedziałem głośno.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz